Jubileusz_1050


 

 Kronika Sejmowa – Kwiecień 2016 Nr 14 (833)

Chrzest księcia Mieszka I w roku 966 to nie tylko początek chrześcijaństwa w Polsce, ale i początek historii Polski. W pewnym dopuszczalnym skrócie można bowiem powiedzieć, że czas sprzed chrztu to dla Polaków prehistoria, która nie pozostawiła po sobie niemal niczego poza milczącymi archeologicznymi znaleziskami będącymi świadectwami kultury materialnej tamtego okresu i ułamkami tajemniczej kultury duchowej, sklejanymi w niepewną całość jedynie w postaci hipotez spierających się badaczy. Również okoliczności, a przede wszystkim powody chrztu księcia Polan są wciąż przedmiotem kontrowersji historyków, którzy jednak zasadniczo forsują dość zgodnie tezę o wyłącznie lub głównie politycznych racjach tej decyzji. Dla uzasadnienia tej tezy badacze dziejów sięgają do źródeł pisanych, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że tam gdzie mówią one wprost o chrzcie Mieszka, nie wiążą tego faktu w ogóle z roztropnością polityczną księcia. Zarówno Gall Anonim, jak wcześniejszy od niego Thietmar z Merseburga opisują natomiast to wydarzenie w kategoriach ściśle teologicznych: jako nawrócenie, „przejrzenie”, porzucenie błędów pogaństwa i związanych z tym obyczajów oraz jako wejście na drogę zbawienia w Kościele. Nie wiemy, jak głęboka była religijna motywacja Mieszka, gdy w końcu przystępował do chrztu. Natomiast obaj cytowani kronikarze opowiadają o tym fakcie tak, jakby sam religijny akt chrztu (nie mamy podstaw, by wątpić w jego szczerość) był poprzedzony powolnym i trudnym procesem nawrócenia obyczajów. W żadnym razie nie wygląda to na rozwiązanie czysto polityczne, łatwe z punktu widzenia osobistego życia władcy. Co ciekawe, w relacjach  spomnianych kronikarzy głównym aktorem tego wydarzenia nie jest chrzczony książę, lecz kobieta, czeska księżniczka i „bardzo dobra chrześcijanka” Dobrawa. Thietmar i Anonim, chociaż różnie opisują chronologię tych spraw, przedstawiają chrzest Mieszka jako niezbędne i zamierzone następstwo małżeństwa polskiego księcia z czeską księżniczką lub jako warunek prowadzący do jego legalnego zawarcia. Dopilnowanie realizacji całego zamiaru przypisują właśnie Dobrawie. W ten sposób wierność małżeńska, ale i pewna kobieca zdolność do inicjatywy, postępowania z niejaką samodzielnością — zostały wpisane w samą genezę dziejów chrześcijaństwa w Polsce. Księżna Dobrawa otwiera cały korowód polskich dzielnych niewiast — mocnych zwłaszcza w pilnowaniu moralnego pionu; i nieraz w tym mocniejszych od swoich mężczyzn. Gall Anonim podkreśla zależność między chrztem władcy oraz sytuacją jego państwa i ludu: „Zaiste ślepą była przedtem Polska, nie znając ani czci prawdziwego Boga, ani zasad wiary, lecz przez oświeconego [cudownie] Mieszka i ona także została oświeconą, bo gdy on przyjął wiarę, naród polski uratowany został od śmierci w pogaństwie”.  Teologiczna metafora przejścia od ślepoty do oświecenia może być dzisiaj przez nas rozwijana w stronę spostrzeżenia, że dopiero ta „Polska oświecona” zaczęła widzieć i zapamiętywać swoją historię, tworzyć swoją kulturę. Doprawdy, niewiele wiemy o przedchrześcijańskich dziejach Polski. Jeśli chrzest Polski jest jakimś „punktem zwrotnym”, a nie absolutnym początkiem w dziejach państwa polskiego, to jest to taki punkt zwrotny, przed którym dzisiaj nie stoi w naszej świadomości żadna konkretna alternatywa, żaden udeptany szlak kulturowy czy polityczny. O ile proces chrystianizacji miał trwać jeszcze wieki, o tyle nie daje się mu przeciwstawić — wówczas i kiedykolwiek — żadnej innej realnej ścieżki rozwoju (jakich przecież nie brak, z oczywistych względów, na przykład w krajach „starszych”: romańskich, germańskich czy celtyckich). Stwierdzamy więc nie tylko symboliczną tożsamość początku dziejów Polski i jej chrztu, ale i praktyczną nieobecność mocnych struktur przedchrześcijańskich w okresie późniejszym. Albo więc nigdy nie były one mocne, albo zostały skutecznie zasymilowane w procesie chrystianizacji. Skutki takiego stanu rzeczy okazały się głębokie i dalekosiężne w warstwie kulturowej: w dziejach Polski przez wieki, już po pierwszym etapie chrystianizacji kraju, to nie chrześcijaństwo musiało się inkulturować, ale raczej kolejne mody i nurty kulturowe musiały się „inchrystianizować”. Tak było z kolejno następującymi ideologiami i trendami kulturowymi przychodzącymi z Europy — wszystkie one mogły się stać czymś więcej niż wiarą wąskich kręgów jedynie pod warunkiem pewnych koncesji, niekiedy głębokich, wobec chrześcijaństwa. Gdzie indziej nurty te mogły tworzyć i organizować uniwersa alternatywne dla chrześcijaństwa — lecz w Polsce stawały się akceptowalne jedynie pod warunkiem jakiegoś, choćby i powierzchownego, wpisania się w uniwersum chrześcijańskie. Tak było np. z oświeceniem, romantyzmem i pozytywizmem, z nowoczesnym nacjonalizmem, a nawet z socjalizmem. A przecież gdzie indziej bywały one agresywne względem chrześcijaństwa lub przynajmniej jednoznacznie konkurencyjne względem niego. Jednak żadnej ideologii otwarcie wrogiej chrześcijaństwu nie udało się zyskać trwałych wpływów w Polsce — co najwyżej żywiły się przez jakiś czas potencjałem fobii czysto antyklerykalnych, czasem w formie przysłowiowych sporów o miedzę z plebanem, a czasem — rywalizacji inteligencji świeckiej z duchowieństwem w walce o wpływ polityczny czy kulturowy. Ta nietrwałość nurtów, które mogłyby tworzyć realną alternatywę dla dziedzictwa chrześcijańskiego, potwierdza tylko podejrzenie, że w „duszy polskiej” nie ma żadnej nie-chrześcijańskiej podświadomości, gdzie na wyzwolenie i powrót do władzy czekałyby zepchnięte tam „stare bogi”, słowiańscy bracia bóstw celtyckich, germańskich czy rzymskich. Zaczęliśmy wchodzić do Europy. Mieszko przyjął chrzest w obrządku rzymskim; przybywający do Polski duchowni byli łacinnikami. Zaczynaliśmy uczestniczyć w dobrach cywilizacji chrześcijańskiej (czego symbolem miało być pojawienie się na ziemi polskiej zarówno kościołów, jak i ksiąg) oraz dzielić swój los z Zachodem. Stając się dziedzicami tej cywilizacji, zaczęliśmy swoją drogę do tego, by stać się jej coraz bardziej aktywnymi i znaczącymi współtwórcami. Chrzest Mieszka i jego drużyny oraz rozpoczęta chrystianizacja kraju wprowadziły Polskę także na nowe tory polityczne. Powstała nowa płaszczyzna integracji plemion, które znalazły się lub miały znaleźć pod panowaniem Mieszka i jego następców. Polska weszła w strefę relacji zarówno z papieskim Rzymem, jak i ze świeżo powstałą (962 r.) nową formą „odnowienia cesarstwa rzymskiego”: cesarstwem rządzonym przez królów niemieckich. W ten sposób zaczęła uczestniczyć w europejskiej grze politycznej, w której suwerenność miała sobie zapewnić nie jako kraj znajdujący się na wschodnim marginesie Cesarstwa, lecz jako chrześcijańskie państwo mające stosunki z Cesarstwem. Około roku 991 władca „państwa gnieźnieńskiego” wystawił dokument donacyjny — znany nam jako Dagome Iudex — w którym oddawał je pod opiekę Stolicy Apostolskiej w Rzymie. Ze względu na lakoniczność streszczenia -regestu, które zachowało się w archiwach papieskich, niemożna dziś wyrokować, jaki był dokładnie cel tego czynu. Jednak można powiedzieć, że w Dagome Iudex akt sakra-mentalny dotyczący księcia i jego otoczenia obrócił się w formalny akt polityczny, wyrażający aspirację nowego państwa chrześcijańskiego do pozostawania w bezpośredniej więzi z rzymską centralą chrześcijaństwa. Działalność misyjna zmierza do ustanowienia na danym terytorium normalnych struktur wspólnoty Kościoła: diecezji, czyli kościoła lokalnego. W Polsce pierwsze biskupstwo, w Poznaniu, powstało niedługo po chrzcie Mieszka — lecz było to biskupstwo misyjne (zapewne zależne bezpośrednio od Rzymu), a nie zwyczajna diecezja. Na własne, krajowe diecezje — a mówiąc dokładnie: na osobną metropolię kościelną — czekała Polska jeszcze ponad trzydzieści lat, do roku 1000. Można powiedzieć, że Kościół, który do tej pory działał na ziemi polskiej, głosząc Ewangelię i pozyskując pierwszych wyznawców, teraz wkorzenił się w tę ziemię katedrami biskupimi.Dzięki tym postanowieniom — ogłoszonym w Gnieźnie przez cesarza, lecz najprawdopodobniej wydanym już wcześniej przez papieża — Polska zaistniała jako osobny kościół lokalny, czyli zamiast być nadal peryferiami misyjnymi, jakimś nieznanym krajem, którego władca ofiarowywał je Stolicy Apostolskiej, stawała się terytorium o stabilnej i samodzielnej strukturze kościelnej, ufundowanej przez Stolicę Apostolską i jej bezpośrednio podległej. Stało się to „na grobie świętego Wojciecha”, czyli na fundamencie męczeństwa świętego pochodzącego z innego, choć pobratymczego kraju; zabitego przez sąsiadujących z Polską pogan, a obdarzanego szacunkiem przez Bolesława, znanego w Europie jako władca „prawdziwie chrześcijański”. W praktyce zaś stało się to jakby dzięki tej zupełnie wyjątkowej „chwili”, w której — dzięki polityce cesarza Ottona III — stosunek Niemiec do Polski wyznaczony był raczej przez tęsknotę za zróżnicowaną jednością christianitas, świata chrześcijańskiego, niż przez pragnienie wyciągania korzyści mocarstwowych z jednostronnej germańskiej „misji na Wschodzie”. „Chwila” ta była zresztą na tyle krótka i ulotna, że zdążyła się w niej zrealizować obietnica kościelna, natomiast na uzyskanie godności królewskiej musiał czekać Bolesław jeszcze ćwierć wieku, do roku 1025. Wiele wieków później, w czasach dla Polski mniej szczęśliwych, nasz myśliciel i pisarz polityczny Julian Klaczko rzeknie głosem przestrogi, że Polska nie przetrwa w Europie wrogiej jej wartościom. Szczęśliwy bieg zdarzeń około roku 1000 mówi to samo w sposób pozytywny: potrzeba było wspólnoty wartości najgłębszych i solidarności chrześcijańskiej, by Polska, świeżo przyjęta do kręgu państw cywilizacji chrześcijańskiej, znajdowała skutecznych przyjaciół w Europie na najwyższych poziomach autorytetu duchowego i politycznego. Ustanowienie metropolii kościelnej, należących do niej biskupstw w Gnieźnie, Krakowie, Wrocławiu i Kołobrzegu (do których trzeba jeszcze dodać istniejące już wcześniej biskupstwo w Poznaniu), nie było jedynie faktem eklezjalnym, ważnym dla samej chrystianizacji. Wraz z wykonanymi przez Ottona III gestami wobec Bolesława Chrobrego akt ten wyposażał Polskę w promesę suwerenności. Wraz ze szczególną rolą chrztu w zapoczątkowaniu naszych dziejów mamy więc w Polsce także do czynienia ze szczególnym znaczeniem Kościoła, którego wpływ duchowy owocował także powstawaniem narodu, a kościec administracyjny opisywał zasięg polskości w bardzo różnych sytuacjach politycznych. Specyfika współistnienia Kościoła i Polski, Kościoła i narodu polega na tym, że polski Kościół hierarchiczny najpierw długo był współtwórcą i uczestnikiem instytucji politycznych, a potem — po upadku państwa na przełomie XVIII i XIX w. — dość szybko przeszedł do roli niemal jedynego patrona polskich praw narodowych, naruszanych przez zaborców i okupantów. Właśnie w ten sposób również obchodzone pięćdziesiąt lat temu Tysiąclecie Chrześcijaństwa w Polsce, Sacrum Poloniae  Millennium było — także biorąc pod uwagę poprzedzającą je Wielką Nowennę — pierwszą w czasach zniewolenia komu-nistycznego tak masową manifestacją prawdziwych narodowych uczuć i przywiązań. Podobnie masowe i żywiołowe objawienie polskości miało się dokonać dopiero w trakcie pielgrzymek świętego Jana Pawła II do Ojczyzny, począwszy  od roku 1979, oraz w zrywie Sierpnia ’80. Dzisiaj, dzięki niepodległości odrodzonej po roku 1989, możemy i chcemy celebrować długowieczność chrześcijaństwa w Polsce i przynależności naszego kraju do cywilizacji chrześcijańskiej Zachodu. Dobra, których obecność świętujemy, powinny być i dla nas natchnieniem i drogowskazem, gdy szukamy solidnych podstaw dla odbudowy wspólnoty oraz  rekonstrukcji państwa.

Paweł Milcarek

cytuję za Kroniką Sejmową – http://orka.sejm.gov.pl/kronika.nsf/0/6CA4B2F49848839FC1257F8E0036C422/%24File/kronika014_8.pdf

____________________________________________________________________